Bezrobotni z dyplomem, czyli nadprodukcja wykształciuchów
Dane statystyczne pokazują, że w Polsce na dwóch absolwentów szkół wyższych (480 tyś. rocznie ) przypada jedna osoba po szkole zawodowej lub technikum. Jednak zarówno w jednej, jak i w drugiej grupie sporo osób nie może znaleźć pracy bezpośrednio po szkole. Podobna sytuacja ma miejsce w innych rejonach świata; nie tylko w latach kryzysu i nie tylko w krajach gdzie wskaźnik pracujących z wyższym wykształceniem osiągnął już 35%.
Pęd do wiedzy, który utrzymuje się w naszym kraju od 20 lat zaowocował trzykrotnym wzrostem pracujących z wyższym wykształceniem i osiągnął 29 %. Gospodarka Polski nie jest w stanie wchłonąć tak dużej liczby osób z wyższym wykształceniem i jedynym remedium nie może być w tej sytuacji śledzenie przez uczelnie losów absolwentów, czy też prognozy popytu na różne zawody, a tym bardziej skrajne działania administracji edukacyjnej – „zawodówka po studiach”, czy wdrażane w szkolnictwie wyższym ”krajowe ramy kwalifikacji”. Oczywiście wszystkie te pomysły porządkują rynek pracy i zmniejszają frustrację absolwentów.
To dobrze, że wskaźnik skolaryzacji w Polsce wynosi 50%, bo społeczeństwo XXI wieku uznaje wiedzę, jako najważniejszy czynnik rozwoju.
Kształcąc się w szkole wyższej warto zdobyć konkretny zawód, ale przede wszystkim należy dążyć do: wyrobienia nawyku uczenia się przez całe życie, dostosowywania umiejętności do wymagań, które stawia praca zawodowa, elastyczności i adaptacji w burzliwym otoczeniu, biegłego opanowania warsztatu komunikacji ze światem (języki, komputery), odporności na stres, zdrowego trybu życia. To inna sytuacja niż w minionym wieku, gdy wyższe wykształcenie było przepustką do ”lepszego” życia. Uchyla ono drzwi do nowych możliwości, szans, poprawy bytu, ale aby otworzyć je na całą szerokość trzeba mieć inicjatywę , dużo pracować i ….mieć szczęście.
Rzecz jasna drzwi muszą być otwarte kluczem, któremu na imię GOSPODARKA.
Jednak zdobycie wyższego wykształcenia, wbrew temu co piszą w mediach, jest zawsze z korzystne.